19.07.23 / Berlin, Wedding
Czytałam dziś o umieraniu świata. Przypomniał mi się mój płacz, kiedy na ulicy, przy której mieszkałam w dzieciństwie ścinali topole wyższe niż dachy naszych kamienic. Ktoś z dorosłych tłumaczył mi, że drzewa rozsadzały korzeniami piwnice i nie można było pozwolić im już dłużej rosnąć, ale do dzisiaj nie wiem czy było to pocieszanie płaczącej dziewczynki, czy prawda. Kolejną egzekucję widziałam w małym, niemieckim miasteczku, gdzie mieszkałam przy kasztanowej alei. Któregoś ranka obudziły mnie piły tnące ramiona starych drzew. Tym razem poczułam gniew i puściłam najgłośniej jak mogłam nagrania z marszu żałobnego z Haiti. Przerażający płacz tłumu kobiet lamentował nad kaleczonymi kasztanami. Nie wiem, czy mężczyźni w pomarańczowych mundurach i kaskach coś słyszeli, ale poczułam ulgę przerwanego milczenia. Ulice ściętych drzew są dojmującym obrazem pustki. Biel i beton oślepiają. Są to ulice zapowiedzi umierania świata, któremu wstrzykujemy codziennie śmiertelną truciznę ludzkości. Jestem zapewne naiwną płaczliwą postacią, biegającą z białą chusteczką przed paszczą gigantycznej zautomatyzowanej maszyny, a po odbytej żałobie nie żałuję sobie dóbr współczesności. Jednak ból spotkania ze ścinanym drzewem jest we mnie pierwotny i przejmujący. Może powinien on być moim przewodnikiem?
0 Comments
18.07.23 / Berlin Pankow, Eden Bistro
Byłam dziś w kawiarni, żeby popracować w ciszy i uciec na chwilę od rodzinnej codzienności. Próbowałam zrobić sobie tam zdjęcie, tak zwane selfie. Wsparłam telefon o komputer, ustawiłam samowyzwalacz na trzy sekundy i pełna obaw o to, że ktoś zauważy jak pozuję przed sobą, fotografowałam się wiele razy zniecierpliwiona, że wciąż nie umiem zrobić tego idealnego zdjęcia. Chciałam wypaść ładnie, inteligentnie, otoczona szkicownikami i niby niechcący otwartym artykułem. Na dodatek zależało mi, żeby nie można było rozpoznać, że zdjęcie zrobiłam sobie sama. Z niezadowoleniem przeglądałam potem rezultaty sesji, próbując wybrać na siłę chociażby jedno ujęcie do publikacji. Nerwowo nakładałam na moją zdigitalizowaną twarz filtry, zabierałam i dodawałam kolory, ale dalej widziałam tylko zmęczone oczy, chęć bycia widzialną i potrzebę zredukowania obowiązku codziennej pracy do pokazania zmyślonego ja w sieci. Sztuczna rzeczywistość. Zamieniam siebie w wirtualną płaszczyznę do oklaskiwania i wstydzę się, jakby na zdjęciu była nagość, samotność i ja, żebrak atencji. Bo selfie w sieci to droga na skróty, mały orgazm popularności, a przecież moja twarz to nie etykieta, nie marka, to moi przodkowie, zamrożone w zagięciach skóry uśmiechy i ściągnięte brwi, kiedy patrzę w słońce. Tu mieszkam, w tym ciele, w tej teraźniejszości. Nerw instagramowej adrenaliny opadł. Skasowałam zdjęcia. Znowu byłam w kawiarni. Stoliki, talerzyki, filiżanki, głosy – świat materialny mówił do mnie swoim czułym głosem. |
o dziennikuDziennik pisany w pośpiechu to zapiski ze współczesności oglądane przez lupę osobistego doświadczenia i lornetkę wspólnie przeżywanej codzienności. Archiwa
Kwiecień 2024
Kategorie |